Styczniowa nirvana

Piątek, 12 stycznia 2018 · Komentarze(2)
Nie ulega wątpliwości- mamy już Nowy Rok 2018, czyli jednym słowem minął 2017. Jaki był rok ubiegły? Pod względem rowerowym, muszę przyznać, że urozmaicony; biwaki, ogniska, lasy, góry, szlaki lokalne i globalne, o dziwo kręciłem się jeszcze na północy Polski, i to na dodatek w doborowym towarzystwie. Kolejny pobyt na Ukrainie, tym razem w roli głównej połoniny. Mnóstwo spostrzeżeń, ciekawych wątków, i wrażeń. Rodzi się pytanie na jaki klucz poznawczy mnie stać?

„A co mnie obchodzą przeżycia ludzi zwykłych?” –Witkacy

Styczeń mija sobie powoli, jest zaskakująco łaskawy, temperatury na plusie, nie ma śniegu, można by gdzieś się udać, ale powstrzymuje się od tego, na rzecz serwisu wszystkich machinerii, które wiszą sobie spokojnie w piwnicy na pięciu hakach; efekt udanego zakupu w firmie specjalizującej się w produkcji takowych.
Jesienią zakupiłem ramę pod rower szosowy- oczywiście stalową – teraz powoli kończę ten projekcik z pewną dozą rezerwy, bo nie wiem, czy utrafię we własne preferencyjne zachcianki; wszystko zweryfikują asfalty których trzeba będzie poszukać.
Wchodzę w Nowy Rok, w którym nie mam życzeń osobistych.


Wyjazd w Beskidy; trzydniówka

Piątek, 5 maja 2017 · Komentarze(3)
Mając do dyspozycji trzy dni, stanąłem przed dylematem- gdzie, jak i po co? Może w ogóle po nic, tylko wypocząć i pooddychać powietrzem gór, zasmakować kropli potu i przysiąść gdzieś przy ścieżkach, na połoninach…Poczuć w nozdrzach dym; dorzucić do ognia, niechaj daje blask i ciepło, niechaj będzie sentymentalnie i nostalgicznie…Kierunek południowy: Beskid Niski zawsze bliski, aby sprawy przyspieszyły postanowiłem skorzystać z usług PKP.
Skoro świt, jestem na dworcu w Tarnowie; pusto i porannie; przyglądam się rozkładowi odjazdów i dowiaduje się, że pociąg do którego mam zamiar wsiąść jedzie do Piwnicznej- i tam też kupuje bilet.




Krajobraz za oknami ucieka, siedzę i rozmyślam; rower wisi obok mnie. Po drodze malownicze pejzaże; jeśli będę chciał wysiądę tam gdzie uznam za stosowne. W górach wstaje pogodowy raj; słonecznie i ciepło, początek wiosny… I tak spokojnie docieram do Piwnicznej.
Przed wyruszeniem na szlak jem śniadanie na parkingu supermarketu, robię stosowny zapas wody, ustawiam azymut, i jadę; uroczysta chwila.
Szlak prowadzi ostro pod górę, z każdą chwilą wysiłku za moimi plecami odsłania się więcej; góry, lasy, błękit nieba, rzeka i wieś w dolinie.



Drugie śniadanie konsumuje na szlaku; nie ma jeszcze zieleni; krajobraz rozpływa się w złotych barwach i brązach, siadam gdzieś na skraju- obficie podlewam się kawą pod kawałki przełykanych słodyczy…


Jadę kilka dobrych godzin, drogi nie ubywa, spoglądam na mapę i szybko orientuje się, że nie pomieszczę się w czasowych „widełkach” i plan jest zbyt ambitny. Plan? Pieprzyć plan. Plan to ja, i to czego chce teraz i tutaj. Rozglądam się po lesie, okolica jest okazała, sporo miejsc które są interesujące dla trapera. Zjeżdżam w kierunku Żegiestowa, rozpoznaje okolice w której kręciłem się jakiś czas temu. Ile razy wymawiam nazwę „Żegiestów” tyle razy przed oczyma mam zdjęcie Witkacego zażywającego kąpieli w Żegiestowie- przedwojenne czasy.
Sunę spokojnie w kierunku Muszyny, gdzie znajduje spokojną przystań na zaprzyjaźnionym polu namiotowym. Wieczorem jeszcze rozpalam w wiacie ognisko; używając piły fiskars, jak i siekierki-toporka operuje przy blasku ognia sprawnie łupiąc drwa, i lejąc piwo „Okocim” w gardło. To był udany dzień; obserwuje wczesnowiosenny wieczór; rozbrzmiewa ptasia symfonia i widać ruch w przyrodzie, słońce schowało się za lasem. Biorę głębszy oddech i kładę się spać- pierwsza noc w namiocie w tym roku….



Rankiem znów rozpalam ogień; piję sporo kawy instant, i powoli zwijam biwak. Postanawiam ominąć Krynice i pojawić się w Tyliczu, żegnam więc, życzliwych gospodarzy, wiedząc, że powrót tutaj to tylko kwestia czasu, i sunę w dół w kierunku głównej drogi. Wkrótce odbijam z głównej drogi, w prawo do Tylicza, mało uczęszczany asfalt niesie mnie przy znakomitej pogodzie. Kiedy zadaję sobie trudu w poszukiwaniu zaznaczonego na mapie źródełka spotykam innego rowerzystę, z którym jadę szlakiem aż do Uścia Gorlickiego. Jadąc słucham opowieści sakwiarskich o wojażach na Bałkanach i co za tym idzie rozmaitych perypetiach związanych z podróżniczą egzystencją. Czas płynie, kilometry również- rozstajemy się w Uściu Gorlickim, gdzie zatrzymuje się na kaloryczny obiad. Konsumuje na ławce; przede mną na jezdni mkną co jakiś czas motocykle, rozpoznaje marki i rodzaje, rodzi się pokusa zakupu takowego, ale ostatecznie pozostaje przy bicyklu.


Czas ruszać do Radocyny; jadę więc na południe, aż do granicy ze Słowacją i robię skręt w szlak pieszy; zionie pustką, nic się nie dzieje. Tego potrzebuje, utopić się w pejzażu, zaszyć się; widzieć przed sobą tylko blask wieczornego ognia. Rower jedzie dokładnie tak jak chce; biedak przetrzymał moje zjazdy po szlaku narciarskim; rozgrzane hamulce i spory nacisk na przednie kółko i wszystko już bez możliwości zmiany kursu… Teraz jadę sobie powoli; obserwuje połamane drzewa, jeden z pni tarasuje drogę. Dobywam piły, i sprawnie przecinam pieniek. Jednym słowem rzeź drzew- następnym krokiem „ekologów” będzie zakaz sprzedaży pił „Fiskars”, mogą one spowodować większe spustoszenie niż niejedna ustawa.



Docieram do celu; hotel w Radocynie pusty i zamknięty na głucho-piwa wieczorem nie będzie- mam również niepokojąco mało wody. Jadę do bazy studenckiej, i tutaj rozgaszczam się jak u siebie, mam całą kuchenną chatkę- ogarniam wzrokiem co się zmieniło od naszej z Krzychem wizyty, ktoś zaimprowizował blachę do pieca, i poskładał nasze „legowisko” z ławek. Z radością widzę, że na brak drzewa nie będę narzekał; dobywam natychmiast siekierki i piły. Rozbrajam rower z bagażu, i jadę poszukać gdzieś wody. Na drodze spotykam turystów pieszych których celem jest Słowacja, rozmawiam z nimi przez chwile i kieruję się dalej, w kierunku domniemanych domostw. W pracowni ceramicznej, dwie miłe panie uzupełniają mój zapas, i jednocześnie informują, że „tutaj można pić wodę z rzeki”. No tak, jestem przesiąknięty miasteczkiem, nie mam instynktu „myśliwego”.





Dzień powoli się kończy, jestem już urządzony, mogę zasiąść nabożnie przed ogniem. Robi się cicho i ciemno- nie mam do kogo się odezwać. Czuje się lepiej niż w towarzystwie „bazowo-Radocynowym”. Dobywam setę wiśniówki i sączę powoli. Noc głęboka zapadła, kiedy położyłem łeb w budzie na ławce, nakryłem się śpiworem i zasnąłem spokojnym snem…





Ranek wita mnie światłem i ciszą; stąpam powoli w kierunku wczorajszego ognia, rozpalam na nowo i dorzucam nadwyżki narąbanych drew.. Czas na powrót. Poprowadzą mnie dróżki, drogi, i stoły przy sklepach, gdzie na drewnianym blacie rozłożę wiktuały kierując twarz do słońca. Przez podjazdy, i las na górze Chełm; gładko później do Grybowa, gdzie przekroczę ciasne drzwi wagonu wykazując się jako taką sprawnością bicepsów…
Pociąg potoczy się na północ, zawiezie mnie do miasta, do spraw odstawionych na trzy dni- i wcale mnie to specjalnie nie obchodzi…

Foty






Test Inbridzika

Wtorek, 7 marca 2017 · Komentarze(3)
Korzystając z pogody i tzw weekendu, trudno było nie wyjechać w teren. Co prawda, nie był to ten „teren” a tylko zwykłe drogi, na dodatek dobrze znane, ale chodziło głównie o możliwość sprawdzenia nowej „machinerii” czyli Inbreeda na oponach slick conti w rozmiarze 2.25. Muszę przyznać, że rower jest dość szybki na asfalcie, pozycja którą przyjmują wynika z moich obserwacji z jazdy Ogrem, z bardziej wyprostowaną sylwetką z tą różnicą, że w tym przypadku zastosowałem kierownicę w rozmiarze 720mm, jest więc czego się chwycić. Jechałem między wczesnowiosennymi polami, w kolorach złotych i brązowych, nagich drzewach które odsłaniały architekturę budynków, omiatany wiatrem, i w promieniach słońca, na plecach miałem jak za dawnych czasów plecak, a w nim wszystko co niezbędne: nóż mora nr 2, łatkę, pompkę, i butelkę…



Z pierwszych obserwacji wynika, iż siodło jest niezbyt komfortowe i nie widzę optymistycznych prognoz na przyszłość- a może się mylę?



Czas pochylić się nad mapami, czas wyznaczać kierunki; w którą stronę splunąć, a w którą jechać?

A co to jest rok…

Sobota, 31 grudnia 2016 · Komentarze(2)
 Komicznie jest dokonywać wpisów w częstotliwości co kilka miesięcy. To chyba nie tylko moja przypadłość, spora część ludzi w podróży, relacjonuje swoje dokonania wyrywkowo, i w stosownych odstępach czasu. Pozostaje niedosyt, który przemienia się w zniecierpliwienie. Ale są też tacy podróżujący, którzy gorliwie przykładają się do „roboty”, relacje zawierają wszystkie szczegóły od nawierzchni poczynając na niefortunnych kolejach losu kończąc. Ten styl wchodzi „w krew”- i tak ktoś kto bierze udział w tzw. ultra maratonach po iluś tam godzinach kręcenia w tempo, pisze o pięknym pejzażu, czy uroczym wschodzie słońca. To raczej połączenie wrażeń przeszłych z teraźniejszymi- jeśli się jedzie cały dzień i całą noc, to trudno jest dostrzec „piękny świt” o zaletach przyrodniczo- architektonicznych nie wspominając, chyba, że doznajemy uczucia piękna wynikającego z sennych halucynacji. Koniec roku coraz bliżej; słyszę wybuchy petard za oknem, nie wiele napisałem w związku z działalnością poznawczą z użyciem narzędzia badawczego jakim jest rower, w tym kończącym się roku- na usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że gdzieś w odmętach komputera krząta się jedna strona relacji z jazdy po Ukrainie… Ukraina jest jak spełnienie marzeń o podróży w czasie, czułem jak lata w których zachłannie rzuciłem się w wir rzeczywistości wróciły; szedłem sobie, a świat wydawał się pełen metafizycznych zagadek, i było tylko kwestią czasu ich odgadnięcie. Koniec roku coraz bliżej; maszyna na nowej ramie jest już prawie gotowa; koła typu slick poniosą mnie już w Nowym Roku, gdzie? Dokąd? I jak?

On One Inbred- Experience

Sobota, 5 listopada 2016 · Komentarze(0)
Całkiem spodziewany zakup, w postaci ramy On One Inbred; stal o zjawiskowych kształtach.


Właściwy ciężar około 2.7kg powoduje refleksje, jaka będzie jazda takim „czołgiem”? Ta rama posiada charakter, wyspiarski charakter- hak przerzutki wykonany z blachy o grubości 6mm, konstrukcja „rurowa” i dobre spawy, przyglądam się tym kształtom z każdej strony- w zimowy czas warto mieć coś do roboty- cel jest konceptualny.




„Steel is real- mówią entuzjaści”, czy jestem jednym z nich? Wszystko na to wskazuje, jak to określił Przemo w odpowiedzi na moje wątpliwości co do stalowych ram, „Czas zatoczy koło- zaczynałeś na CrMo i wracasz do CrMo”. A czas i tak zatoczy koło.


Krążą myśli o nowej maszynie, i co za tym idzie krąży przelewany szmal- nie zamierzam rujnować nadwątlonego budżetu i nie zawaham się użyć sprawdzonych części od 26calowego „Scotta”. Czy zdołam ruszyć na szlaki w tym roku? Nie wiem, możliwe.

Mazury w kółko

Sobota, 13 sierpnia 2016 · Komentarze(3)
Prawie z zaskoczenia pojawiła się propozycja udziału w pewnej „eskapadzie” na Mazurach, a ściśle rzecz ujmując wokół Jezior Mazurskich. Moja rola polegała na swobodnym krążeniu sobie po pewnym obszarze, w dowolnym kierunku, tak, aby po tygodniu zakończyć wycieczkę w punkcie jej rozpoczęcia. Tydzień to dla wielu osób bardzo długi okres czasu, wiele osób zastanowiłoby się jak wykorzystać racjonalnie, czy też maksymalnie, dla mnie ważna była swoboda krążenia, być jak poetycki „statek pijany”, porzucić schematy, na rzecz wrażeń i krajobrazowych kształtów; czy to słynnych mazurskich „garbów”, budynków w pruskiej cegły, czy kamienistych dróg  wzdłuż szpalerów drzew...



Jechałem w „lżejszym” stylu niż zwykle- nie wiem czy ten trend się utrzyma, ale zawsze warto poeksperymentować.
Mazury są krainą mocno zróżnicowaną; pomiędzy lukratywnymi portami dla jachtów, i bogatszymi miastami jak np. Mikołajki jest sporo obszarów gdzie faktycznie nie widać turystów, ani jezior, i trudno się zorientować, że jest się pomiędzy tymi ostatnimi. Czasem czułem się jak w górach, czasem wyzierała z krajobrazu niedaleka Suwalszczyzna, a czasem głuche wsie. Nie wiem jak, użytkownicy rowerów szosowych mogą tam krążyć; drogi krajowe są w kategorii horroru, drogi między wojewódzkie również, a reszta jest mocno nadwątlona; całe spektrum nawierzchni do błota i kałuż włącznie.





Zdarzyła się również okazja do spotkania z Krzychem „Blondasem” – nie mogłem sobie odpuścić okazji do pogawędki o całym rowerowo-biwakowym egzystencjalnym kramie, jeśli jest okazja do posłuchania eksperckiej wiedzy Krzycha, zamieniam się w słuch.



Po zeszłorocznych zapowiedziach, iż odpuszczam północ Polski na rzecz południa (a w szczególności Galicji) okazało się, że nie tak łatwo uniknąć wyjazdu w tamte urocze okolice.
Teraz spoglądam już na południowy wschód; Przemo i Saszka gdzieś tam w Montanie odkrywają Amerykę, ja zaś myślę o zaczerpnięciu głębszego oddechu tutaj w Europie Środkowej, gdzie uważam, że na obecną chwile koncentruję się ostatni bastion Myśli Europejskiej.

Foty



Wiosna; to już dzisiaj…

Poniedziałek, 21 marca 2016 · Komentarze(0)

Ostatni okres krótkich wycieczek, mocniejszy wysiłek na okolicznych podjazdach i terenowe testy maszynerii jak i doskonalenie technik prowadzenia za sprawą amortyzowanego widelca. Amortyzowany widelec, powoduje iż rower buja się; i wykorzystując tą sprężystość manewruje w trudnych warunkach, niczym skradający się drapieżnik, czerpię energię stymulując określone zachowanie; obniżanie skoku w sytuacjach na szybszych i stromych zjazdach, jak i terenowych wzniesieniach. Pierwszy zjazd ulubionym sigieltrackiem; lekkie błoto i trochę liści na drodze, rower wyszedł ze wszystkich opresji, albo raczej wyniósł mnie z nich. Przy terenowym zjeździe ograniczyłem hamowanie do minimum, duże koła i opony w rozmiarze 2.4 (Maxxis Ardent) to jest mój szczyt w „piramidzie” moich potrzeb- przestaje myśleć o rowerze typowo szosowym czy jak kto woli „klasycznej szosówce”.




Przeczucie mówi mi, że drogi zaprowadzą mnie do Rumuni; w związku z tym czytam „Historię Rumuni” napisaną przeszło trzydzieści lat temu, autorstwa Juliusza Demela i ta pozycja robi na mnie dobre wrażenie- wciąga. Wiedzieć – to wyostrzenie zmysłów, nawet na wszelki wypadek- a nuż się przydarzy, a jak się nie przydarzy? To powiem, że WIEM.


Na lokalnym szlaku

Piątek, 11 marca 2016 · Komentarze(2)
Na lokalnym szlaku
Inauguracyjna trasa; tzw. sezon 2016 uważam za rozpoczęty. W zasadzie ten fakt nie liczy się specjalnie; ci którzy jeżdżą rowerami, podróżują rowerami i ci którzy wykorzystują rower w sposób bardziej praktyczny z takich czy innych względów często operują swoistą nomenklaturą; czy to geograficzną, czy historyczno-geograficzną, czy dystansową a wszystkie te zbiory mogą się przenikać, tworząc coś na kształt dowolnej hybrydy. Jesienią ubiegłego roku, jadąc w doborowym towarzystwie, a w zasadzie wracając z wybornego wyjazdu, dostrzegłem ilość detali które były gdzieś blisko naszego przejazdu; hałdy węgla i ludzie przy hałdach, kopalnie, kominy fabryk, bliskość lasów w których wyłanialiśmy się, zabłocone drogi…Trudno się oprzeć refleksji, i nie podjąć skojarzeń; czy to literackich, czy artystycznych, mrok ekspresjonizmu ( a może bród ekspresjonizmu?).
Wszystko to, co możemy zobaczyć blisko, gdzieś na lokalnym szlaku, może być inspirujące i daje świadectwo czasu który minął. Sądzę, że warto rozejrzeć się, zwrócić uwagę na detal, ale i zestawić całość w określony obraz. Sam sobie odpowiem na pytania; skąd, gdzie i dokąd?





Foto

Zamknięcie roku; bilans którego nie ma…

Czwartek, 31 grudnia 2015 · Komentarze(0)

I tak oto czas roku 2015 się kończy; tzn skończy się dzisiaj o północy. Do tej godziny mogę jeszcze coś zrobić: napisać kilka zdań i będzie to w tym roku…
Tak czy owak, kiedy czytam to co zamieściłem w zacnym portalu „Bikestates” czuje pewien dyskomfort w postaci pewnego schematu w którym się poruszałem, a ja jestem przekonany o tym, że ŚWIAT NIE KRĘCI SIĘ WOKÓŁ ROWERA, NAWET KIEDY JA KRĘCE SIĘ PO ŚWIECIE ROWEREM.
Dzisiaj nie czuje ekscytacji która przeszywała mnie rok temu; beznamiętnie przemierzać krainy micro, sięgać po skalę macro, uświadomić sobie, że pojęcie początku jak i końca to tylko względne cechy- bo przecież nie ma pewności co do cyklu egzystencji.
Ostatnio spacerując po miasteczko dostrzegam jego uroki; kamienice starego miasta i wyjątkowość Galicji; co mnie obchodzi reszta Polski? Kiedy jestem w Galicji, obchodzi mnie tyle, że nie mam ochoty tam być, ale kiedy tam jestem nie żałuję….
Pozostaje niedosyt tego roku, nie wiem dlaczego, przejechałem sporo miejsc na północy i południu, może apetyt przeniosę na 2016, ale czy go zaspokoję?
Dzisiaj już bez emocji; coś zjeść i coś wypić, byle tylko szlag mnie nie trafił przed północą. 
Gallicjanin

Jura jesień 2015


Jesień idzie...

Czwartek, 24 września 2015 · Komentarze(0)
I tak mamy już jesień; relacji z wyjazdów wakacyjnych brak. Na razie. Podsumowywując, w tymże okresie przejeździłem trzydzieści sześć dni na terenie kraju; jeden wypad na północny wschód dość intensywny, później Beskid Sądecki, i Pogórze Przemyskie, Bieszczady, Beskid Niski, następnie Beskid Wyspowy… Wjechałem w pewien onieśmielający nurt wrażeń rowerowych ich natłok spowodował trudność w zdawaniu relacji. Może jestem zbyt ubogi w treść aby pisać o takim rozmiarze tras, w zasadzie wydawać by się mogło niezbyt egzotycznych, jak na dzisiejsze czasy i co za tym standardy.
Ujeżdżam nową maszynerię, i jestem nią oczarowany; fantastycznie pokonuje ostre podjazdy, bardzo dobrze się toczy kiedy już jadę po prostej drodze, nie wspominając o drogach polnych.

Jestem ukontentowany; wczoraj pokonałem na niej ponad sto kilometrów w Pogórzu Ciężkowickim.



Było dosyć sporo podjazdów, co za tym idzie zjazdów (nie udało mi się pokonać magicznej liczby 70km/h, było tylko 65km/h), dość późno się wybrałem, około godziny jedenastej, ale wróciłem kiedy noc jeszcze nie zapadła. Wybrałem powrotną trasę przez pola, drogami nie uczęszczanymi, bardzo przyjemna jazda. Na polach zaś ludzie (rozmaici jak sądzę) krzątają się; wykopują ziemniaki, dosiadają ciągników. Jadąc grzbietem góry Kokocz, w moim kierunku wybiegł Dalmatyńczyk z niewiadomymi zamiarami, zatrzymałem się, sięgnąłem po gaz pieprzowy i czekałem na przebieg wypadków. Pies nieco się zdziwił, podszedł całkiem blisko i odszedł sobie dalej. Nie sądzę aby był bezpański, i ja również pojechałem dalej… Dotarłem po pokonaniu dość sporego podjazdu do góry Liwocz, i tak spędzając tam jakiś czas na podziwianiu panoramy bliskich i dalekich okolic (z balkonu widokowego) wróciłem przez lasy łąki i pola do domu. Wyjazd bardzo przyjemny; dzisiaj czuje się dość dobrze..
Nie pozostaje nic innego jak obserwować pogodę i działać dalej….