Wyjazd w Beskidy; trzydniówka

Piątek, 5 maja 2017 · Komentarze(3)
Mając do dyspozycji trzy dni, stanąłem przed dylematem- gdzie, jak i po co? Może w ogóle po nic, tylko wypocząć i pooddychać powietrzem gór, zasmakować kropli potu i przysiąść gdzieś przy ścieżkach, na połoninach…Poczuć w nozdrzach dym; dorzucić do ognia, niechaj daje blask i ciepło, niechaj będzie sentymentalnie i nostalgicznie…Kierunek południowy: Beskid Niski zawsze bliski, aby sprawy przyspieszyły postanowiłem skorzystać z usług PKP.
Skoro świt, jestem na dworcu w Tarnowie; pusto i porannie; przyglądam się rozkładowi odjazdów i dowiaduje się, że pociąg do którego mam zamiar wsiąść jedzie do Piwnicznej- i tam też kupuje bilet.




Krajobraz za oknami ucieka, siedzę i rozmyślam; rower wisi obok mnie. Po drodze malownicze pejzaże; jeśli będę chciał wysiądę tam gdzie uznam za stosowne. W górach wstaje pogodowy raj; słonecznie i ciepło, początek wiosny… I tak spokojnie docieram do Piwnicznej.
Przed wyruszeniem na szlak jem śniadanie na parkingu supermarketu, robię stosowny zapas wody, ustawiam azymut, i jadę; uroczysta chwila.
Szlak prowadzi ostro pod górę, z każdą chwilą wysiłku za moimi plecami odsłania się więcej; góry, lasy, błękit nieba, rzeka i wieś w dolinie.



Drugie śniadanie konsumuje na szlaku; nie ma jeszcze zieleni; krajobraz rozpływa się w złotych barwach i brązach, siadam gdzieś na skraju- obficie podlewam się kawą pod kawałki przełykanych słodyczy…


Jadę kilka dobrych godzin, drogi nie ubywa, spoglądam na mapę i szybko orientuje się, że nie pomieszczę się w czasowych „widełkach” i plan jest zbyt ambitny. Plan? Pieprzyć plan. Plan to ja, i to czego chce teraz i tutaj. Rozglądam się po lesie, okolica jest okazała, sporo miejsc które są interesujące dla trapera. Zjeżdżam w kierunku Żegiestowa, rozpoznaje okolice w której kręciłem się jakiś czas temu. Ile razy wymawiam nazwę „Żegiestów” tyle razy przed oczyma mam zdjęcie Witkacego zażywającego kąpieli w Żegiestowie- przedwojenne czasy.
Sunę spokojnie w kierunku Muszyny, gdzie znajduje spokojną przystań na zaprzyjaźnionym polu namiotowym. Wieczorem jeszcze rozpalam w wiacie ognisko; używając piły fiskars, jak i siekierki-toporka operuje przy blasku ognia sprawnie łupiąc drwa, i lejąc piwo „Okocim” w gardło. To był udany dzień; obserwuje wczesnowiosenny wieczór; rozbrzmiewa ptasia symfonia i widać ruch w przyrodzie, słońce schowało się za lasem. Biorę głębszy oddech i kładę się spać- pierwsza noc w namiocie w tym roku….



Rankiem znów rozpalam ogień; piję sporo kawy instant, i powoli zwijam biwak. Postanawiam ominąć Krynice i pojawić się w Tyliczu, żegnam więc, życzliwych gospodarzy, wiedząc, że powrót tutaj to tylko kwestia czasu, i sunę w dół w kierunku głównej drogi. Wkrótce odbijam z głównej drogi, w prawo do Tylicza, mało uczęszczany asfalt niesie mnie przy znakomitej pogodzie. Kiedy zadaję sobie trudu w poszukiwaniu zaznaczonego na mapie źródełka spotykam innego rowerzystę, z którym jadę szlakiem aż do Uścia Gorlickiego. Jadąc słucham opowieści sakwiarskich o wojażach na Bałkanach i co za tym idzie rozmaitych perypetiach związanych z podróżniczą egzystencją. Czas płynie, kilometry również- rozstajemy się w Uściu Gorlickim, gdzie zatrzymuje się na kaloryczny obiad. Konsumuje na ławce; przede mną na jezdni mkną co jakiś czas motocykle, rozpoznaje marki i rodzaje, rodzi się pokusa zakupu takowego, ale ostatecznie pozostaje przy bicyklu.


Czas ruszać do Radocyny; jadę więc na południe, aż do granicy ze Słowacją i robię skręt w szlak pieszy; zionie pustką, nic się nie dzieje. Tego potrzebuje, utopić się w pejzażu, zaszyć się; widzieć przed sobą tylko blask wieczornego ognia. Rower jedzie dokładnie tak jak chce; biedak przetrzymał moje zjazdy po szlaku narciarskim; rozgrzane hamulce i spory nacisk na przednie kółko i wszystko już bez możliwości zmiany kursu… Teraz jadę sobie powoli; obserwuje połamane drzewa, jeden z pni tarasuje drogę. Dobywam piły, i sprawnie przecinam pieniek. Jednym słowem rzeź drzew- następnym krokiem „ekologów” będzie zakaz sprzedaży pił „Fiskars”, mogą one spowodować większe spustoszenie niż niejedna ustawa.



Docieram do celu; hotel w Radocynie pusty i zamknięty na głucho-piwa wieczorem nie będzie- mam również niepokojąco mało wody. Jadę do bazy studenckiej, i tutaj rozgaszczam się jak u siebie, mam całą kuchenną chatkę- ogarniam wzrokiem co się zmieniło od naszej z Krzychem wizyty, ktoś zaimprowizował blachę do pieca, i poskładał nasze „legowisko” z ławek. Z radością widzę, że na brak drzewa nie będę narzekał; dobywam natychmiast siekierki i piły. Rozbrajam rower z bagażu, i jadę poszukać gdzieś wody. Na drodze spotykam turystów pieszych których celem jest Słowacja, rozmawiam z nimi przez chwile i kieruję się dalej, w kierunku domniemanych domostw. W pracowni ceramicznej, dwie miłe panie uzupełniają mój zapas, i jednocześnie informują, że „tutaj można pić wodę z rzeki”. No tak, jestem przesiąknięty miasteczkiem, nie mam instynktu „myśliwego”.





Dzień powoli się kończy, jestem już urządzony, mogę zasiąść nabożnie przed ogniem. Robi się cicho i ciemno- nie mam do kogo się odezwać. Czuje się lepiej niż w towarzystwie „bazowo-Radocynowym”. Dobywam setę wiśniówki i sączę powoli. Noc głęboka zapadła, kiedy położyłem łeb w budzie na ławce, nakryłem się śpiworem i zasnąłem spokojnym snem…





Ranek wita mnie światłem i ciszą; stąpam powoli w kierunku wczorajszego ognia, rozpalam na nowo i dorzucam nadwyżki narąbanych drew.. Czas na powrót. Poprowadzą mnie dróżki, drogi, i stoły przy sklepach, gdzie na drewnianym blacie rozłożę wiktuały kierując twarz do słońca. Przez podjazdy, i las na górze Chełm; gładko później do Grybowa, gdzie przekroczę ciasne drzwi wagonu wykazując się jako taką sprawnością bicepsów…
Pociąg potoczy się na północ, zawiezie mnie do miasta, do spraw odstawionych na trzy dni- i wcale mnie to specjalnie nie obchodzi…

Foty






Komentarze (3)

Dzięki Panowie za dobre słowo; tak musimy sie spotkać w Karpatach; tam się żyje ;)
Nie wiem, co z tym hotelem w Radocynie; jesienią Krzychu (Tucco)mówił mi, że faktycznie będą sie wyprowadzać-sądziłem, że to plotki, ale teraz zamknięte na głucho- nic nie ma w środku, ani na zewnątrz, żadnego info...
Byłem miesiąc temu; pogoda jak marzenie, może trochę śniegu gdzieś tam w górach, ale warunki idealne...Kto by przypuszczał, że kwiecień będzie taki "plecień" z ustawieniem na "więcej zimy" - Pozdrawiam Gallicjanin

Gallicjanin 13:08 piątek, 5 maja 2017

Cześć!
Kiedy byłeś? Niezła pogoda i sucho!
... zmartwiłeś mnie tym zamkniętym na głucho hotelem w Radocynie. Były głosy, że nadleśnictwo chce wywalić gospodarzy. Czyżby do tego doszło czy to tylko jakaś "przerwa technologiczna"?

Trzeba by się kiedyś (jak to nierealnie brzmi) spotkać przy jakimś ogniu w Karpatach.

garmin 11:42 piątek, 5 maja 2017

Tak siedzę sobie teraz przy kawce, czytam Twój opis wycieczki i zastanawiam się co mam powiedzieć szefowi gdy minie mi już przerwa w pracy. Po takiej lekturze praca nie siedzi mi już w głowie, mam tylko góry przed sobą i ciszę, spokój.
Piękna sprawa.

rmk 10:07 piątek, 5 maja 2017
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iadls

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]