Mazury w kółko

Jechałem w „lżejszym” stylu niż zwykle- nie wiem czy ten trend się utrzyma, ale zawsze warto poeksperymentować.
Mazury są krainą mocno zróżnicowaną; pomiędzy lukratywnymi portami dla jachtów, i bogatszymi miastami jak np. Mikołajki jest sporo obszarów gdzie faktycznie nie widać turystów, ani jezior, i trudno się zorientować, że jest się pomiędzy tymi ostatnimi. Czasem czułem się jak w górach, czasem wyzierała z krajobrazu niedaleka Suwalszczyzna, a czasem głuche wsie. Nie wiem jak, użytkownicy rowerów szosowych mogą tam krążyć; drogi krajowe są w kategorii horroru, drogi między wojewódzkie również, a reszta jest mocno nadwątlona; całe spektrum nawierzchni do błota i kałuż włącznie.


Zdarzyła się również okazja do spotkania z Krzychem „Blondasem” – nie mogłem sobie odpuścić okazji do pogawędki o całym rowerowo-biwakowym egzystencjalnym kramie, jeśli jest okazja do posłuchania eksperckiej wiedzy Krzycha, zamieniam się w słuch.

Po zeszłorocznych zapowiedziach, iż odpuszczam północ Polski na rzecz południa (a w szczególności Galicji) okazało się, że nie tak łatwo uniknąć wyjazdu w tamte urocze okolice.
Teraz spoglądam już na południowy wschód; Przemo i Saszka gdzieś tam w Montanie odkrywają Amerykę, ja zaś myślę o zaczerpnięciu głębszego oddechu tutaj w Europie Środkowej, gdzie uważam, że na obecną chwile koncentruję się ostatni bastion Myśli Europejskiej.
Foty