Robótki ręczne ....

Piątek, 6 listopada 2020 · Komentarze(0)
I tak nie pozostaje nic innego jak uzupełnić odrobinę ekwipunku, w tym przypadku postanowiłem uszyć framebag, czyli torbę wbudowaną przy pomocy mocowanych rzepów w w światło rowerowej ramy. Do roboty przygotowywałem się dwa lata, czy coś koło tego, materiał zakupiłem od jakiegoś kolesia do którego dał mi namiar Remi późną jesienią 2018. Mając numer telefonu porozumiałem się na "słowo" i zakupiłem odrobinę wojskowej Cordury bardzo dobrej jakości w kamuflażu pustynnym DPM, czyli wszystkie ślady prowadzą do UK. Postanowiłem zatem sie pobawić; materiał miał swoją specyfikę, bardzo mocny, a zarazem podatny na wykrawanie ostrzami nożyczek, pracę rozpocząłem od wszycia zamka, zakupionego w pasmanterii "militarnej", zamek skonstruowany w systemie "antyrozbryzgowym" czyli odporny na zachlapanie. I tak krok, po kroku, klnąc pod nosem, i od czasu do czasu rzucając to wszystko, robiłem tzw. "framebaga". I przyszedł moment, że doprowadziłem sprawy do końca (jak to mówią amerykanie). Myślę, że trochę przesadziłem z solidnością, i myślę też o nowych koncepcjach, wszakże mam jeszcze trochę "szmat"....

Do roboty....

Wtorek, 5 listopada 2019 · Komentarze(0)
Wstaje przed świtem; jadę do pracy i wszystko co związane z tym zdarzeniem muszę przygotować: sakwy, żarcie, i jakiś dodatkowy ciuch, ponad to coś w razie awarii roweru, pompkę, łyżki parę łatek…Poranek jest po omacku; wieczorem trudno jest myśleć o następstwach kolejnego dnia- uchylam okno i sprawdzam pogodę ogarniając dłonią powietrze, jednocześnie szukam wzrokiem odbijających się kropel na chodniku, czy aby nie pada…Schodzę z majdanem do piwnicy po rower i przysłuchuję się odgłosom ulicy- słychać tylko pojedyncze odgłosy silników- ruch samochodów ruszy z minuty na minutę, dlatego chce być na asfalcie trochę wcześniej. Spoglądam na zegarek i siadam na machinerii, bez kompleksów pokonuje pierwsze metry, nabieram prędkości i nie specjalnie interesuje mnie kolor światła na pierwszym skrzyżowaniu, wiem, że po moim przejeździe zabłyśnie zielone-bardziej interesuje mnie co za mną, czy aby znudzona psiarnia nie wlepia we mnie swego wzroku. Na pierwszym rondzie obieram już prawidłowy kurs na wschód i czuję się coraz lepiej- w dobry nastrój wprowadzają mnie aminokwasy wypite przed wyjściem, widzę auta które mnie mijają i jest ich coraz więcej, chciałbym już wyjechać z miasta i sunąć po prostej drodze krajowej nr 94 ….
Jadę poboczem w sporym towarzystwie aut, czas płynie na rozmyślaniach widzę góry Pogórza Ciężkowicko Rożnowskiego, wschód słońca przebija ponad polami, sam nie wiem kiedy pokonuje praktycznie jedyny podjazd, mijając szpital po lewej- Tam za murami leżą ludzie, pacjenci, a ja tutaj oddaję się pracy z rowerem- nie powinienem czuć się nieszczęśliwy, dopóki tak jadę, i jeszcze jest jakiś czas, choćby nie było planu, choćby tylko od świtu do zmierzchu…Jestem aktorem komediowym, odgrywam tylko rolę, że gdzieś pracuje, że wcielam się w role, że jestem tak postrzegany, ale czy tylko ja? A kim są oni wszyscy- ludzie którzy mnie otaczają w tej „pracy”-kim są, czymś lepszym? Z lepszymi koneksjami to zapewne fakt. Mknę dalej na wschód drogą krajową 94, jest to jedna z lepszych dróg jakie widziałem a Polsce, tak w Małopolsce są najlepsze drogi asfaltowe w całym kraju i jest ich największa ilość, tu na południu, ale czy mam być dumny z tego powodu, może trochę. Wyłaniają się pola i lasy, i niebo wisi ciężkimi chmurami, wiatr owiewa mi twarz, abym tylko nie zapomniał, że jadę do pracy i nie pojechał gdzieś dalej po tej interesującej galicyjskiej krainie, jeszcze nie teraz, jeszcze….

W jesień wbić się klinem….

Sobota, 12 października 2019 · Komentarze(0)

I tak nastała już jesień- jak zwykle spodziewana i obserwowana wraz z końcem sierpnia- teraz już okrywa wszystko w polu. W „polu” czy „na dworze”, to zależy kogo spytać. Spoglądam na tego roczne wydarzenia, jak ogląda się obrazki, czy zdjęcia- kulminacją było przejazd wakacyjny Velo Wschód, z Białegostoku do Rzeszowa, cos około 900 km, jazda powoli, po szlaku… Czas upływa, a ja w nim tonę, a jednak dochodzę do wniosku, że warto cos pisać, choć trąci to marnością- ale kto się dowie?


Biwakując na Roztoczu 

Dni, które odcinam….

Piątek, 10 maja 2019 · Komentarze(0)

Ostatni czas pogodowo niezbyt udany, deszcz, zimno, kaprysy pogody i do tego wszystkiego zawisłości egzystencji. Jadę sobie w szosowym stylu, testuje pedały spd, sunę po dobrym asfalcie oddając się doznaniom…Naprzeciw ktoś w samochodzie rozpędza się znacznie, wjeżdża na środek jezdni i słyszę tylko pisk opon połączony z hałasem wydechu. Zjeżdżam na bok, i patrzę w kierunku pojazdu pokazując faka- i co ciekawe samochód zatrzymuje się i robi gwałtowny manewr powrotny. Zjeżdżam poza jezdnię, aby nie dać się „wziąć na zderzak”, samochód jedzie obok mnie; stoję pewnie na nogach, rower kładę na trawie i czekam na tok wydarzeń, jednocześnie układając plan „wojny”- biorę prawy na lewy bark, i odpowiadam lewym prostym-myślę, czekając. Rozluźniam się, samochód jedzie już powoli, idę mu na spotkanie. Uchyla się okno pasażera i widzę kierowcę; koleś może pod trzydziestkę patrzy na mnie badawczo, i nie zamierza wychodzić z auta. Krótka wymiana zdań, i cała moja złość gdzieś prysła, patrząc na niego, uświadamiam sobie, że świat nie będzie się kręcił na moją modłę. On jedzie w swoją stronę, ja w swoją i jazda mnie już nie cieszy.
 
Coraz trudniej uciec od aut, od zgiełku, i tej całej nerwowości i co za tym idzie agresji- jakież to teraz modne słowo „agresja”. „Twój post był agresywny”, napisał do mnie pewien administrator pewnego forum, kasując moją treść- rozporządzając tym samym moją własnością intelektualną- spluwam na niego z obrzydzeniem, i całe to kurestwo staje się wspomnieniem. Kto pomyślałby, że to wszystko ma coś wspólnego z machinerią zwaną „rowerem”, a jednak.

Pablo akcentuje mocno zjawisko czasu wolnego, zastanawiam czy chodzi mu o czas wygospodarowany z tego co jest, czy o krok w jego kierunku. Z całym szacunkiem na pewno nie to drugie. Może jestem mało cwany, może jestem już na ostatniej prostej, ale oczekuje już tylko aby pejzaż co przede mną miał horyzont i kilka punktów architektonicznych….

Koniec roku i początek

Wtorek, 1 stycznia 2019 · Komentarze(0)
Ach jak ja lubię kończyć rok- wszystko przeszło; przejechałem tam i tu- żadnego efekciarstwa, nie byłem w Ameryce Południowej, ani Północnej, ani w Azji, czyli nie było mnie tam, gdzie urzędnicy, nauczyciele, i „obywatele” spędzają urlop, szlifując angielski akcent w halach odlotów. I tak im od tego wiedzy w głowach nie przybędzie, ale lekcje „fejsbukowe” odrobione- bo któż jest bardziej bliski, niż ten, który jest do nas podobny. Ten schemat wydaje się odrobinę zaściankowy, mając do dyspozycji ogrom internetowej sieci widzę jak kręcą się łańcuchy na zębatkach, a ponad nimi rozmaici ludzie o rożnym stopniu postrzegania rzeczywistości… Ile elementów się składa na to co widzimy? W zasadzie, głównie dwa: przyrodniczy i kulturowy- tak niewiele i tak wiele…
Jedenastego listopada bieżącego roku, w godzinach porannych pojawiłem się okolicy zamku w Ogrodzieńcu, i nic nie było przypadkowe, miałem namiary, gdzie zakotwiczyła ekipa w postaci Krzycha, Remiego i jego dziewczyny, spędzając nocleg na rozwieszonych hamakach, co ciekawe Remi, poszedł jeszcze dalej w tym temacie, i w jednym hamaku nocował On i jego dziewczyna- bo jak niesie wieść wśród hamakersów, są i hamaki dwuosobowe. Obładowany żarciem zjechałem z podzamkowej górki w stronę lasu, i tam zastałem już zwijające się towarzystwo. Wszyscy w dobrej formie i w dobrych humorach- pogoda jak marzenie, okolica jak marzenie, trasa mniej i więcej wytyczona, zatem nie pozostaje nic innego jak ruszyć ku przygodzie, naturalnie. I ruszył Nasz Surly Club- bo wszyscy dosiadali „Surly”, w kierunku północnym, ścieżkami, lasami i polami, byle przed siebie, i ciągły się rozmowy o życiu, sprzęcie, koncepcjach, i zamiarach…Przed zmrokiem jeszcze, dojechaliśmy do punktu w którym trzeba było zawrócić na południe, i dalej w ciemnościach na poszukiwanie noclegu. Remi znalazł bardzo miłą miejscówkę, wokół sporo drzewa, ognisko szybko zapłonęło, i zagrzało zmęczone kości; marną whisky, przepijaliśmy dobrą whisky, i około północy odśpiewaliśmy pełni entuzjazmu pieśń „W Polskę idziemy”, i ta Polska Nasza towarzyszyła nam, trochę bardziej i trochę mocniej, choć nie ominąłem okazji, aby skurwysynów nazwać po imieniu….
Codzienność nie rozpieszcza, trudno już się spotkać z ludźmi, wszyscy zapracowani, zagonieni, przemieleni- mam odrobinę podobnie, z tygodnia na tydzień, nie chce mi się nawet zwalniać. Czego sobie życzyć, na ten rok? Mocy, takiej która pcha, takiej która nie pozwoli na zbyt wiele refleksji…Wchodzimy w styczeń, to z pewności trudny miesiąc, ale może znajdzie się na niego jakiś sposób? Może, trzeba go okadzić dymem z ogniska, wydaje mi się to jedynym wyjściem…..




foto aparat Remi

Koniec roku i początek

Wtorek, 1 stycznia 2019 · Komentarze(0)
Ach jak ja lubię kończyć rok- wszystko przeszło; przejechałem tam i tu- żadnego efekciarstwa, nie byłem w Ameryce Południowej, ani Północnej, ani w Azji, czyli nie było mnie tam, gdzie urzędnicy, nauczyciele, i „obywatele” spędzają urlop, szlifując angielski akcent w halach odlotów. I tak im od tego wiedzy w głowach nie przybędzie, ale lekcje „fejsbukowe” odrobione- bo któż jest bardziej bliski, niż ten, który jest do nas podobny. Ten schemat wydaje się odrobinę zaściankowy, mając do dyspozycji ogrom internetowej sieci widzę jak kręcą się łańcuchy na zębatkach, a ponad nimi rozmaici ludzie o rożnym stopniu postrzegania rzeczywistości… Ile elementów się składa na to co widzimy? W zasadzie, głównie dwa: przyrodniczy i kulturowy- tak niewiele i tak wiele…
Jedenastego listopada bieżącego roku, w godzinach porannych pojawiłem się okolicy zamku w Ogrodzieńcu, i nic nie było przypadkowe, miałem namiary, gdzie zakotwiczyła ekipa w postaci Krzycha, Remiego i jego dziewczyny, spędzając nocleg na rozwieszonych hamakach, co ciekawe Remi, poszedł jeszcze dalej w tym temacie, i w jednym hamaku nocował On i jego dziewczyna- bo jak niesie wieść wśród hamakersów, są i hamaki dwuosobowe. Obładowany żarciem zjechałem z podzamkowej górki w stronę lasu, i tam zastałem już zwijające się towarzystwo. Wszyscy w dobrej formie i w dobrych humorach- pogoda jak marzenie, okolica jak marzenie, trasa mniej i więcej wytyczona, zatem nie pozostaje nic innego jak ruszyć ku przygodzie, naturalnie. I ruszył Nasz Surly Club- bo wszyscy dosiadali „Surly”, w kierunku północnym, ścieżkami, lasami i polami, byle przed siebie, i ciągły się rozmowy o życiu, sprzęcie, koncepcjach, i zamiarach…Przed zmrokiem jeszcze, dojechaliśmy do punktu w którym trzeba było zawrócić na południe, i dalej w ciemnościach na poszukiwanie noclegu. Remi znalazł bardzo miłą miejscówkę, wokół sporo drzewa, ognisko szybko zapłonęło, i zagrzało zmęczone kości; marną whisky, przepijaliśmy dobrą whisky, i około północy odśpiewaliśmy pełni entuzjazmu pieśń „W Polskę idziemy”, i ta Polska Nasza towarzyszyła nam, trochę bardziej i trochę mocniej, choć nie ominąłem okazji, aby skurwysynów nazwać po imieniu….
Codzienność nie rozpieszcza, trudno już się spotkać z ludźmi, wszyscy zapracowani, zagonieni, przemieleni- mam odrobinę podobnie, z tygodnia na tydzień, nie chce mi się nawet zwalniać. Czego sobie życzyć, na ten rok? Mocy, takiej która pcha, takiej która nie pozwoli na zbyt wiele refleksji…Wchodzimy w styczeń, to z pewności trudny miesiąc, ale może znajdzie się na niego jakiś sposób? Może, trzeba go okadzić dymem z ogniska, wydaje mi się to jedynym wyjściem…..




foto aparat Remi

„Jesień idzie, rady na to nie ma”

Poniedziałek, 29 października 2018 · Komentarze(0)
Warto zatem powitać godnie jesień, bo o ile trwa, to wszystko trwa; jest się jeszcze w ruchu, mimo, że słońce zniża swój „lot” z tygodnia na tydzień. Myśl o „nowym sezonie” jest zupełnie nie na miejscu, bo sezon jeszcze jest, widać go wielu aspektach egzystencji. W tymże roku oddałem się głównie małym formą; kręciłem się po Czechach (trzymając się południa), sporo w Beskidzie Niskim- odwiedziliśmy popularną bazę w Regietowie, zaobserwowałem tam sporo ciekawego materiału ludzkiego, i zostałem zaskoczony „stanem wyjątkowym” , który tam panuje.

Zaczynam zwracać uwagę na to co znajduje się blisko mnie; już dawno ukuto tezę, iż bliskość powoduje atrakcyjność w relacjach.

„Niestety nie mam pleców, żadnego poparcia, nie jestem cudzoziemiec, ani mason, ani wychowanek Ecole Normale, nie potrafię się popisywać, za dużo się pierdolę, nie mam dobrej opinii…”

Nie wierzyłem, w genialnych pisarzy ale Louis-Ferdinand Céline, którego znam tyko z dwóch książęk, jest genialny i oto posłużyłem się jego cytatem- jakże trafnym i pokrzepiającym…

W tymże sezonie udało mi się zapleść koło pod oponę 3”, tak aby wykorzystać widelec Surlego w Inbredzie, i jest to moja wersja roweru przełajowego.


Czas pochylić się nad mapami, bo pogoda będzie łaskawa, a i z czasem jest łatwiej, zapewne mam go więcej niż inni, łącznie z wszystkimi konsekwencjami wypływającymi z tego faktu.

Czas który się zbliża

Środa, 31 stycznia 2018 · Komentarze(2)
Wszystko w pogodzie wskazuje na to, że okres abstynencji dobiega powoli końca. Krzychu piszę o szlaku na Ukrainie w Gorganach, ma niebywałą ochotę się tam znaleźć. Tak, zapewne gra jest warta świeczki, i ten konkretny szlak ( http://www.bikepacking.com/routes/gorgany-trail-ukraine/#menu ) nie nie wydaje się trudny; tak same góry zapewne nie należą do łatwych, i jak to góry posiadają inne oblicza, niż obrazki pt. drzewo, góra, chmurka na błękitnym niebie…
Sprawy serwisowe opóźniają się, kwestia wydania kilku stów skutecznie tłumi chęci, pozostaje jeszcze ryzyko w postaci braku umiejętności, czyli zrobię coś, czego nie będzie się dało naprawić, złożyć, o użytkowaniu nie mówiąc.
Kończy się era obręczy 36h, nie ma specjalnego wyboru w czymś interesującym pod 29er, sam fakt, iż na „Pacenti Dl31” ( https://www.on-one.co.uk/i/q/RIPADL31/pacenti-dl31-rim ), promocja na obręcz 32h jest prawie dwa razy niższa niż na 36h. Nastały czasy, iż materiały użyte do produkcji obręczy są już znacznie lepsze niż dawniej, i szprychy też już mają inną jakość, najwyraźniej ilość otworów liczbie 36 nie jest już potrzebna, a można zaoszczędzić na wadze parę gramów, bądź ograniczyć produkcje stali –hahaha-ach co to za zidiocenie. Trudno, nie pozostaje nic innego jak zakup „po taniości” lub w stylu „nie ma wyjścia” . Ciekawy fakt, że na Polskim rynku obręczy trochę drgnęło i firma „Dartmoor” zaoferowała w tym roku coś szerszego dla użytkowników dużych „butów”, czekam jeszcze na przełamanie w oponach, bo 370pln za sztukę 29+ nie mam ochoty płacić…
I tak krystalizują się jakieś perspektywy, dziś na jutro. Pogoda w Galicji łaskawa, jak tam reszta Polski to nie wiem, ale jestem przekonany, że dadzą sobie radę…
Pierwszy miesiąc tego roku minął, miną kolejne, potrzeba tylko odrobinę cierpliwości..


Jadą rowery bajkpakingowe....

Abstynencja

Wtorek, 23 stycznia 2018 · Komentarze(0)

Trwa zimowy okres abstynencji rowerowej. Oczywiście gdzieś tam w Wiedniu trwa karnawał, i ten jest po to, aby wytrzeźwieć wczesną wiosną, przechlać ten zimowy czas; bawić się ileś tam dni. Ja natomiast wtopiłem się w prozę Leopolda Tyrmanda, po raz kolejny- tym razem czytam z nabożnością każde słowo, zwracając uwagę na wszystkie szczegóły, i na wszystkie tezy, dopasowuje ich konstrukcję do całości.
Naturalnie mógłbym jechać tu i tam, ale chodzi o ten efekt początku, niech ruszy ponownie określony czas, tak abym mógł wziąć głębszy oddech, ogarnąć wzrokiem Galicyjską krainę, „chamską, dziką, i śmierdzącą, ale za to tak gorącą, że jej wszystko ach przebaczą, jeszcze po niej ach zapłaczą” (Witkacy)- tekst nie o tym, ale pasuje.
Dopieścić trzeba jeszcze rowery, dopakować ekwipunek; zakupiłem nową kuchenkę „Primus Spider”, kolejny palnik na gaz, benzynowy „Dragonfly” leży gdzieś w koncie, a tu jeszcze jest ochota na coś ogniskowego. Może jeszcze to, a może tamto- oby tylko nie było przerostu formy nad treścią.
Wczoraj Przemo poinformował mnie, że w mieście odbędzie się festiwal „ludzi gór”, tzn. ludzi którzy chodzą w góry- to ich „życiowa pasja” i teraz mogą się nią podzielić w rozmaitych relacjach. Jeśli znajdę czas, to może się tam pojawię, oczywiście liczę na darmowy bilet, taki po znajomości, bo znam tam paru gości. Co za wstyd.
Teraz zaś czas rozpocząć rozmyślania, i celebrację południowej kawy !


Po śladach P.

"Blaszany bębenek”

Poniedziałek, 15 stycznia 2018 · Komentarze(0)


Posłużyłem się tytułem powieści Gintera Grassa, powieści, którą warto czytać do strony dwudziestej, później należy odłożyć ją, niedaleko kibla i korzystać kartka po kartce do podcierania.
Już jakiś czas temu stwierdziłem, że w bębenku piasty XT, którą mam w „Ogrze” jest jakby sucho, słychać delikatne stuki-póki; doraźnie wprowadziłem odrobinę FinishLine w kolorze zielonym, i wszystko zanikło. Teraz w ten, zimowy czas postanowiłem pobawić się w serwis owego urządzenia, posiłkując się informacjami z sieci, tak, aby sobie ułatwić całe zadanie. W zasadzie obyło się bez problemów, co ciekawe po rozebraniu owego urządzenia nie zauważyłem większych, zabrudzeń, czy suchości w łożyskach, rodzi się pytanie, po co to zrobiłem? Może po, to, aby serwis, i świeży smar polepszył działanie, i wydłużył żywotność napędu. Nie mam pewności, co do tej tezy.
Wczoraj utonąłem w lekturze amerykańskich bajkpakingowców, zgłębiając treści okraszone fotografiami; widać zasadnicze różnice w stylu jazdy, ubiorze, i terenie-, choć wschodnie wybrzeże wygląda jak Europa Środkowa, z fotografii emanują grupy ludzi, czyli tak zwana społeczność. Rzeczywiście dostrzec można, tam ludzi w różnym wieku; Oni, czyli określony system wartości, przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Od tej lektury zakręciło mi się w głowie; rower tu, i tam, i na rowerze, i obok roweru; stalowe ramy, szerokie opony, i kierownice, kraciaste koszule- podwinięte rękawy, spodenki, i czapeczki, szyje otulone kominami, szalikami, uśmiechy permanentne, i aluminiowe puszki w dłoniach. Zimny klimat Alaski, ścieżki między zaspami- jadą fatbajki, szerokie obręcze, i ludzie otuleni w puchowe kurtki. To specjalny rodzaj ludzi: Amerykanie. Oni Cię pouczą, nakierują i wskażą kierunek
Wsłucham się w te rady, beznamiętnie, bo to miłe jak klepnięcie w ramie po długiej robocie, dorzucę kamyczek do tego ogródka, a przecież nie zmienię tego skąd jestem i dokąd zmierzam, nawet, jeśli donikąd.
Tak czy owak, serwisowania ciąg dalszy nastąpi; na deser zostawiam amortyzatory Manitou, to będzie szczyt moich umiejętności, pozostaje jeszcze kilka przyjemnych akcentów, jak szycie torebek, dobór siodełka do szosówki, wymiana linek, ustawienie klocków w hamulcach, i co najważniejsze poszukać wzrokiem słońca, jak wysoko jest dzisiaj?